• Prywatna ochrona zdrowia nie inwestuje w kształcenie medyków, a tylko konsumuje to, co wygenerowano za pomocą publicznych środków – ocenił minister zdrowia Adam Niedzielski
  • Szef resortu zdrowia stwierdził, że można między bajki włożyć opowieści, iż sektor prywatny zapewnia szybszy dostęp do specjalisty
  • Pojawiają się opinie, iż trudniej jest się dostać do specjalisty, mając tzw. prywatny abonament, niż wówczas, gdy pacjent korzysta z usług NFZ – poinformował Adam Niedzielski
  • Kilka miesięcy temu Adam Niedzielski przyznał, że zdecydowana większość usług stomatologicznych jest finansowana przez pacjentów. To ma wynikać - z jednej strony - z pewnego wzorca przyzwyczajenia, z drugiej strony nie ma takiego oczekiwania, szczególnie ze strony dorosłych, aby był to segment publiczny. To pewnego rodzaju wybór, który dokonał się wiele lat temu - ocenił 
  • W 2023 r. NFZ przeznaczy na świadczenia stomatologiczne ok. 2,7 mld zł. W tym samym czasie pacjenci wyłożą na leczenie z własnej kieszeni ok. 12 – 13 mld zł.
  • Udział nakładów na stomatologię w budżecie NFZ w 2023 r. wyniesie ok. 1,87 proc., były lata, gdy tek wskaźnik przekraczał 4 proc.
  • Według NFZ co roku spada liczba świadczeniodawców realizujących kontrakty: z 10352 w 2018 r, do 9263 w 2021 r. Najgłębszy regres w liczbie świadczeniodawców występuje w woj.: kujawsko – pomorskim, lubuskim, warmińsko – mazurskim, opolskim, świętokrzyskim, zachodnio – pomorskim. Wszędzie tam od 2019 r. potencjał usług na NFZ spadł o kilkanaście procent
  • Bezrobocia wśród lekarzy dentystów nie ma. Zarobki rzędu kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie nie są niczym szczególnym. Ofert pracy jest wystarczająco dużo poza publiczną ochroną zdrowia 

Lekarz dentysta w Polsce pracuje tam gdzie można zarobić. Póki co leczenie, za które płacą pacjenci z własnej kieszeni przynosi stomatologom zdecydowanie większe pieniądze niż praca „na kontrakcie z NFZ”. Mówią o tym liczby. W 2023 r. NFZ przeznaczy na świadczenia stomatologiczne ok. 2,7 mld zł. W tym samym czasie pacjenci wyłożą na leczenie z własnej kieszeni ok. 12 – 13 mld zł. Takie dysproporcje występują od szeregu lat.

Sytuacja jest taka, że w kasie NFZ realnie jest coraz mniej pieniędzy na leczenie stomatologiczne. Świadczeniodawcy nie są w stanie się utrzymać z kontraktów . Miejsc specjalizacyjnych dla lekarzy dentystów jest wyjątkowo mało, nie więcej niż nieco ponad 2 proc. puli przynależnej lekarzom. Za podwyższanie kwalifikacji dentyści płacą zatem z własnej kieszeni, a kwoty wydawane na wartościowe szkolenia sięgają kilkuset tysięcy złotych.

Usługi stomatologiczne, świadczone poza publiczną ochroną zdrowia, dla wielu Polaków nie są uzupełnieniem, a podstawowym - często wymuszonym - wyborem w utrzymaniu należytego zdrowia jamy ustnej. 

Nakłady na stomatologię to 1,87 proc. budżetu NFZ

Udział nakładów na stomatologię w ogólnym budżecie NFZ, zarezerwowanym na leczenie, wyniesie w 2023 r. ok. 1,87 proc. Pod tym względem ten rok będzie należał do jednych ze słabszych. Przypomnijmy, że w 2008 r. udział wydatków NFZ na świadczenia stomatologiczne wynosił aż 4,2 proc., w 2009 r. - 3,7 proc., w 2010 r. - niecałe 3,4 proc. Później było tylko gorzej.

Nominalne wzrosty nakładów na stomatologię nie świadczą o tym, że nadeszły lepsze czasy dla świadczeniodawców realizujących kontrakty NFZ (i oczywiście dla pacjentów korzystających z ich usług). Do współpracy z publicznym płatnikiem zniechęca wysoka dynamika kosztów prowadzenia praktyki stomatologicznej.

Według NFZ co roku spada liczba świadczeniodawców realizujących kontrakty: z 10352 w 2018 r, do 9263 w 2021 r. Czy można byłoby powstrzymać ten trend, oferując lepsze wynagrodzenie za „lojalność” wobec publicznej ochrony zdrowia? To trudne zadanie, bo w stomatologii pojęcie etatu, w dodatku etatu w jednostce publicznej jest rozwiązaniem w zasadzie teoretycznym.

W Polsce zawód lekarza dentysty wykonuje ok. 40 tys. osób. Polski stomatolog jest synonimem przedsiębiorcy: albo pracuje na swoim, albo realizuje świadczenia w kilku miejscach, pobierając zazwyczaj procent od tego co zarobi. Bardzo niewielu z nich pracuje w ośrodkach funkcjonujących wyłącznie w publicznej ochronie zdrowia. Takimi wyjątkami na mapie prywatnych gabinetów dentystycznych są na przykład wojewódzkie przychodnie stomatologiczne oraz uniwersyteckie kliniki.

Wiele osób, kończących studia z chęcią podejmuje tam pracę. Nie kuszą ich jednak duże pieniądze, bo tych po prostu tam nie ma. Chodzi o perspektywę kształcenia podyplomowego.

W stomatologii brakuje specjalistów

Niedostatek miejsc specjalizacyjnych dla lekarzy dentystów jest przytłaczający. Pula rezydentur dla stomatologów oscyluje wokół 2,4 proc. tego co przysługuje lekarzom. Parytet liczebności dentystów powinien wskazywać na 28 proc. Skąd te dysproporcje? Jeden z powodów to przeświadczenie, że i tak dentysta będzie funkcjonował poza systemem publicznej ochrony zdrowia. Niech zatem kształci się za swoje. Problem w tym, że nie ma gdzie tego robić.

W tej sytuacji wśród lekarzy dentystów jest niewielu, takich którzy mogą pochwalić się tytułem specjalisty, a na nich szczególnie publicznemu płatnikowi zależy.

Szczególnie, to nie oznacza, że bez specjalizacji nie można świadczyć usług realizowanych w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Tak nie jest. Nieustannie OW NFZ organizują konkursy dotyczące leczenia stomatologicznego. Część z nich jest unieważniana ze względu na brak chętnych. Dlaczego?

Kontrakty na granicy opłacalności

Nie wolno zapominać, że w stomatologii kontrakty z NFZ zazwyczaj podpisują świadczeniodawcy prowadzący niewielkie gabinety stomatologiczne. Są to zatem umowy, w których partnerem publicznego płatnika jest podmiot prywatny, najczęściej lekarz dentysta. To on musi: opłacić gabinet, wyposażyć go w bardzo drogi sprzęt, zakupić odpowiednie materiały stomatologiczne, higieniczne, zapłacić asyście i innym pracownikom, zadbać o wywóz odpadów, utrzymywać systemy informatyczne. Wydatki te z reguły finansowane są kredytem, bo uruchomienie gabinetu stomatologicznego to coraz częściej koszt zaczynający się od miliona zł.

W zamian publiczny płatnik przelewa na konto  świadczeniodawcy pieniądze za realizowane procedury. To te pieniądze, a dokładniej ich wielość odstręcza lekarzy dentystów od podpisywania kontraktów z NFZ. Okazuje się bowiem, że rachunek kosztów po stronie Winien i Ma nawet się nie zeruje. To jedna z przyczyn, dla której kontraktami nie są zainteresowani nawet początkujący stomatolodzy,

Od lat samorząd lekarzy dentystów toczy boje o wycenę procedur stomatologicznych, które pokrywałyby koszt poniesionych nakładów. Jest nadzieja, że coś w tej kwestii zmieni ostatni, dyskutowany właśnie projekt zarządzenia prezesa NFZ, dotyczący zasad udzielania świadczeń stomatologicznych.

Potencjał leczenia stomatologicznego „na NFZ” słabnie

Walka toczy się o zatrzymanie niebezpiecznych tendencji rezygnowania z realizowanych już umów i niestawania do nowo ogłaszanych konkursów. Nie jest to forma szantażu, którego stawką mogłyby być wyższe pieniądze. „Odchodzimy, bo nie mamy pieniędzy, aby do kontraktów dopłacać” – to najczęstszy komentarz przy rezygnacji z umowy.

Najgłębszy regres w liczbie świadczeniodawców występuje w woj.: kujawsko – pomorskim, lubuskim, warmińsko – mazurskim, opolskim, świętokrzyskim, zachodnio – pomorskim. Wszędzie tam od 2019 r. potencjał usług na NFZ spadł o kilkanaście procent.

Dentyści mają gdzie odejść. W zdecydowanej większości świadczą przecież także usługi za pieniądze z kieszeni pacjenta. Czy zrezygnowaliby z takiej opcji, gdyby uzyskali w zamian zdecydowanie lepiej opłacane kontrakty? Trudno sobie wyobrazić jak taka opcja miałaby wyglądać. Przez ostatnie lata stomatologia, oczywiście za zgodą przynajmniej dużej części zainteresowanych usługodawców, spychana była poza sferę publicznych świadczeń. Do tej sytuacji muszą przywyknąć pacjenci.

Czas oczekiwania na leczenie ortodontyczne dziecka w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego jest tak długi, że do kolejki rodzice chcą zapisywać nowo narodzone pociechy. Sami świadczeniodawcy przyznają, że standardy leczenia protetycznego „na NFZ” powinny być od dawna zweryfikowane. To co jest w koszyku świadczeń gwarantowanych – w ocenie wielu pacjentów nie spełnia minimalnych kryteriów leczenia.

Skąd wziąć dodatkowe miliardy na leczenie stomatologiczne

Czy publiczny płatnik jest w stanie wspomniane 12 -13 mld zł, płaconych z kieszeni pacjentów, znaleźć na jednym z zapasowych kont? To trudne zadanie. Leczenie stomatologiczne jest tak drogie, że ciężar jego sfinansowania przekracza możliwości znacznie bogatszych państw.

Pamiętać należy, że to nie są pieniądze, które zalegają na kontach świadczeniodawców. Branża się rozwija. Standard świadczonych w Polsce usług stomatologicznych nie odbiega od poziomu wymaganego w krajach Europy Zachodniej. Za standardem stoją milionowe inwestycje w sprzęt.

W leczeniu uzębienia nie jest tak, że pacjent ze złożonymi problemami stomatologicznymi – o ile oczywiście ma pieniądze - odsyłany jest do publicznej placówki. Wprost przeciwnie, domeną usług „prywatnych” jest nowoczesne leczenie ortodontyczne, protetyczne, wszczepianie implantów, nie wspominając już o medycynie estetycznej, która nie jest i nie będzie domeną publicznego płatnika. Powszechna już stomatologia cyfrowa nie występuje w jej publicznej wersji.

Inwestorzy celują w branżę stomatologiczną

Potencjał branży zauważyli inwestorzy rozwijający sieci stomatologiczne. Co miesiąc pojawiają się informacje o przejęciach i tworzonych od podstaw projektach, za którymi stoją. Medicover Stomatologia, Enel – Med, Lux Med. Na polskim rynku pojawili się także inwestorzy finansowi, jak chociażby Fundusz Tar Heel Capital.

To oni głównie poszukują chętnych do pracy lekarzy dentystów o możliwie bogatym dorobku zawodowym. Kwoty, zaczynające się od kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie, nie wzbudzają zbytniego zainteresowania wśród doświadczonych specjalistów, bo tych szczególnie brakuje.

Dentystów jest wystarczająco dużo

W Polsce lekarzy dentystów od lat kształci się w tych samych dziecięciu uniwersytetach medycznych z tradycjami. Póki co nie słychać, aby ktoś odważył się na uruchomienie stomatologii na przykład w uczelni, która zgłosiła chęć prowadzenia kierunku lekarskiego. Chodzi o pieniądze. Wykształcenie jednego lekarza dentysty to koszt rzędu 250 – 300 tys. zł. Stomatologia jest dziedziną zabiegową. Kosztowny sprzęt i coraz droższe materiały tłumaczą wysokie nakłady. Kilka lat temu była nawet podjęta próba kształcenia dentystów w ośrodku prywatnym (za pieniądze studentów). Na planach się skończyło.

Nie ma silnych głosów twierdzących, że lekarzy dentystów powinno być więcej. Według „Barometru zawodów 2022”, autorstwa Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej - lekarzy dentystów w zasadzie jest „w sam raz”, chociaż lokalnie występują niedobory w fachowej kadrze.

Co roku studia stomatologiczne rozpoczyna w zasadzie stała liczba studentów 1300 – 1400. Oczywiście zdanie odrębne mają osoby, które co roku starają się wywalczyć indeks studenta stomatologii. Walka jest jak najbardziej trafnym określeniem, bo o jedno miejsce na uczelni medycznej rywalizuje kilkadziesiąt osób. Popularność stomatologii nie wynika jednak z chęci podejmowania po studiach pracy w publicznej ochronie zdrowia.

W zapomnieniu pozostają pacjenci, zdani na publiczną ochronę zdrowia. To w dużej mierze osoby zamieszkujące poza dużymi aglomeracjami. Tam nie ma centrów stomatologicznych, zwanych często klinikami. Z prostej przyczyny – nie dałyby rady się utrzymać. Tak samo zresztą jak mniej eksponowane praktyki, które wciąż realizują kontrakty „na NFZ” i to nie tylko w miastach wojewódzkich. Statystycznie rzecz ujmując 70 zł na leczenie stomatologiczne Polaka w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego to niewiele.