• Prawie cała populacja dzieci i młodzieży cierpi na próchnicę
  • Nie istnieje spójny i efektywny system ochrony zdrowia jamy ustnej dzieci, który skutecznie chroniłby młode pokolenie przed próchnicą
  • Dentysta w szkole i dentobusy w małym stopniu zajmują się leczeniem, główne ich zadanie to diagnostyka
  • Stan wiedzy rodziców na temat zasad dbania o zdrowie jamy ustnej dzieci jest niewystarczający, aby pokonać problemy z wszechobecną próchnicą    

Pandemia próchnicy nie odpuszcza

Modne ostatnio słowo pandemia doskonale opisuje skalę problemów z jakimi zmagają się polskie dzieci jeśli chodzi o próchnicę uzębienia. W stomatologii dziecięcej ponure są i rzeczywistość i oficjalne statystyki. Taka zgodność to oczywiście żadne pocieszenie, gdyż wychodzi czarno na białym, że od wielu lat mamy poważny problem zdrowotny.

Jak poważny - wynika precyzyjnie z cyklicznego badania "Monitoring Zdrowia Jamy Ustnej Populacji Polskiej" wielopłaszczyznowej, niezwykle wnikliwej pracy badawczej realizowanej przez zespół specjalistów z całej Polski pod kierunkiem prof. Doroty Olczak – Kowalczyk, krajowego konsultanta do spraw stomatologii dziecięcej.

Zawartych w niej jest dziesiątki tysięcy danych dotyczących stanu zdrowia jamy ustnej dzieci i młodzieży. Z ostatniego takiego opracowania, obejmującego lata 2016 - 2020, wynika m.in., że ponad 90 proc. młodzieży wkraczającej w dorosłość ma zęby objęte zmianami próchnicowymi.

Najniższy wskaźnik próchnicy obserwuje się w woj. łódzkim, najwyższy, bliski 100 proc.  w woj.: lubelskim, małopolskim, mazowieckim, podlaskimi i pomorskim. Co piąty osiemnastolatek w woj. mazowieckim, podlaskim, pomorskim i świętokrzyskim nie ma co najmniej jednego zęba.  

Statystyka jest bezlitosna także dla dzieci zaczynających edukację szkolną. W 2018 r. zaledwie 18 na 100 dzieci sześcioletnich było wolnych od próchnicy zębów (dokładnie 18,4 proc.). Określenie „zaledwie” z jednej strony jest stwierdzeniem uzasadnionym, z drugiej jednak powinno się powiedzieć „aż”, bo kilka lat temu (w 2012 r.) sześciolatków bez próchnicy było mniej - 14,4 proc.

Od 2000 r. odsetek dzieci sześcioletnich bez próchnicy ewaluował pomiędzy 12,1 a 14,6 proc.

Z zębami zajętymi próchnicą do szkół wkraczają dzieci sześcioletnie

W niewielkim odsetku placówek edukacyjnych będzie na nich czekał gabinet stomatologiczny. Jeszcze rzadziej uczniowie ujrzą w tym gabinecie lekarza dentystę, który każdego dnia leczyłby ich w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Nawet jakby taki się znalazł, to leczyć raczej nie będzie, bo do tego potrzebna jest obecność rodzica (opiekuna prawnego), a ten z reguły w czasie nauki dziecka - pracuje.  

W jakich rodzinach lepiej dbają o uzębienie dzieci

Okazuje się, że nie liczba pociech w rodzinie, nie miejsce zamieszkania, nie status majątkowy, decydują w głównej mierze o tym w jaki sposób dzieci będą traktowały swoje podstawowe obowiązki w zakresie ochrony zdrowia jamy ustnej.

Wspomniany „Monitoring” nie wykazał wpływu statusu ekonomicznego rodziny na występowanie i nasilenie zmian chorobowych w jamie ustnej. Chodzi o próchnicę i urazy zębów, erozję szkliwa, wady rozwojowe szkliwa i choroby tkanek przyzębia.

Jeśli chodzi o pieniądze, to od wizyt u dentysty skutecznie odstrasza - często irracjonalne - przekonanie, że każde leczenie musi kończyć się wysokim rachunkiem za usługę. Osoby, mające taki ogląd rzeczywistości, niezależnie od statusu materialnego, ograniczają kontakty ze stomatologiem. 

Wyższy poziom wykształcenia rodziców skorelowany jest z mniejszym ryzykiem wystąpienia u dzieci próchnicy zębów i zapalenia dziąseł, a także pojawienia się innych dolegliwości lub dyskomfortu ze strony jamy ustnej.

Szczególną uwagę należałoby natomiast poświęcić dzieciom, wychowywanym przez jednego z rodziców. Z „Monitoringu” wynika bowiem, że to właśnie samotnemu opiekunowi najczęściej nie wystarcza: pieniędzy, sił i czasu, aby skutecznie zająć się uzębieniem pociechy. To właśnie tej grupie społecznej trzeba okazać największą pomoc, bo to może przynieść najbardziej widoczne rezultaty.

Dentobusy kroplą w morzu potrzeb

Tam gdzie nie ma gabinetów stomatologicznych, być może pojawi się dentobus, ale aktywnymi uczestnikami takiego wydarzenia są tylko nieliczni.

Załoga dentobusu w ciągu roku jest w stanie przebadać co najwyżej 5 tys. dzieci. Szesnaście dentobusów zapewni pobieżny (jednokrotny) kontakt z dentystą maksimum 80 tys. dzieciom. W takim przypadku należałoby raczej mówić o diagnostyce, a nie o leczeniu. Sześciolatków jest ok. 0,5 mln, a liczba uczniów przekracza 4,5 mln. Powszechny dostęp do lekarza dentysty "objazdowego", funkcjonującego w szkołach lub na ich obrzeżach, jest życzeniem, a nie rzeczywistością.

Podczas dyskusji, przeprowadzonej w końcu maja na forum sejmowej podkomisji zdrowia, wszyscy wypowiadający się optowali za wdrożeniem efektywnego systemu opieki stomatologicznej nad dziećmi i młodzieżą. Większość zastrzegała, że optymalne rozwiązania, niekoniecznie muszą być sygnowane powrotem dentystów do szkół, bo pomysł ten – z różnych względów - kuleje. Od czegoś jednak trzeba zacząć. Okazuje się, że nikt z decydentów głębiej nie zastanawiał się od czego zacząć by należało.

Rodzina ma wpływ na stan zdrowia jamy ustnej dzieci 

Powszechna nauka jak dbać o zdrowie jamy ustnej dzieci, zanim pojawią się u nich pierwsze zęby wydaje się być bardzo racjonalnym działaniem. Oczywiście taki program nie ustrzeże od nieszczęść, ale liczbę ofiar próchnicy może zdecydowanie ograniczyć.

Walkę o zdrowy uśmiech należałoby oprzeć na zrozumieniu problemu przez rodziców. To oni muszą wiedzieć w jaki sposób minimalizować ryzyko powstania próchnicy. Nie ma innej drogi, bo w tym przypadku gdy Jan nie będzie wiedział, to Jaś z pewnością nie będzie umiał.

Młodzi ojcowie, młode matki muszą znać elementarne zasady ochrony swoich dzieci przed próchnicą. Powszechne stosowanie sztandarowej zasady mycia zębów dwa razy dziennie przez dwie minuty, połączonej z dwukrotną wizytą w ciągi roku u stomatologa - może jedynie sprawić, że próchnica będzie szalała w mniejszym niż obecnie stopniu.

Zachowania ryzykowne, sprzyjające próchnicy 

Faktem jest, iż samo recenzowanie programu walki z próchnicą u dzieci stwierdzeniem, że „to nie tak” nie jest najlepszą metodą naprawy rzeczywistości. Prostych recept nie ma. Za mało zwraca się uwagę na fakt, że kariogenne bakterie w jamie ustnej malucha najczęściej są odwzorowaniem tego co się dzieje z uzębieniem jego opiekunów.

W rodzinie jest dość trudno uniknąć sytuacji, w których chorobotwórcze drobnoustroje przekazywane byłyby przez starsze pokolenie nowo urodzonym członkom rodziny (oczywiście nieświadomie).

Negatywnym impulsem może być nawet źle umyty kubek, nie mówiąc już o beztroskim korzystaniu podczas posiłku z tych samych sztućców.

Nikt tak nie robi? To błędne przekonanie - tak postępuje się nie tylko w rodzinach, w których jedna szczoteczka do zębów „obsługuje” całe rodzeństwo lub tam gdzie wcale takich szczoteczek po prostu nie ma.

 „Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda” to za mało

Dziecko, u którego wyrzynają się pierwsze zęby, w zasadzie jest bezbronne wobec biofilmu. A za jego pojawieniem się bezwiednie stoją troskliwi przecież rodzice. Zadomowionego w jamie ustnej biofilmu nie da się skutecznie usunąć mając za orędowników tylko szczotkę do zębów i nić dentystyczną.

Krytyczna jest dieta. To co jedzą dzieci i w jaki sposób jedzą - ma podstawowe znaczenie nie tylko dla wagi ich ciała, ale także dla stanu ich uzębienia. Pod specjalnym nadzorem powinno znaleźć się nie tylko co słodkie.

Nie wszystko jest zależne od rozeznania rodziców i ich determinacji w działaniu. Bywa tak, a nie są to wcale zdarzenia wyjątkowe, że nawet najbardziej racjonalna forma walki z próchnicą zdana jest na klęskę. Po prostu bakterie kariogenne na tyle doskonale czują się w jamie ustnej dziecka, iż proste zabiegi higienizacyjne nie są w stanie skutecznie rozprawić się z czynnikami sprzyjającymi powstawaniu próchnicy.

Należałoby wówczas szczegółowo rozeznać biofilm i spróbować zwalczyć go na przykład środkami farmaceutycznymi. Dopiero po takiej terapii można liczyć, że standardowa ścieżka profilaktyczna przyniesie pożądane rezultaty.

 W Polsce takie podejście do problemu należy do rzadkości, a przecież pominięcie w zasadzie podstawowej fazy leczenia czyni walkę z próchnicą bezproduktywną.

To są żelazne zasady i nie można próbować modyfikować ich w zależności od specyfiki funkcjonowania publicznej ochrony zdrowia w Polsce.

Konsekwencja w realizowaniu profilaktyki zdrowia jamy ustanej 

Żelaznej konsekwencji nie wystarczyło Szwedom, którzy uśpieni wyeliminowaniem ze społeczeństwa próchnicy - postanowili zaoszczędzić na profilaktyce, przeznaczając mniej pieniędzy na powszechny system kształcenia Szwedów w zakresie zdrowia jamy ustnej.

Na negatywne efekty nie trzeba było długo czekać. Szwedzkie dzieci bez próchnicy to już przeszłość. Specjaliści biją na alarm i domagają się powrotu do wypróbowanych metod zapobiegania chorobom jamy ustnej, opartych oczywiście na rozumnej, naukowo udowodnionej profilaktyce wśród dzieci, ale także wśród osób je posiadających lub tych które planują je posiadać.