
infoDENT24.pl: - Wierzę, że droga do jedności prowadzi przez umiejętność wymiany merytorycznych argumentów, twardych danych i analizę przypadków oraz uznanie kompetencji każdej ze stron w naturalnej dla siebie dziedzinie (…). Nie mam cienia wątpliwości, że musimy szukać porozumienia we wszystkich kwestiach, bo jedność to wartość dodana w każdym procesie zmian – wskazywał w wywiadzie dla infoDENT24.pl Piotr R. Grudziński, wiceprezes zarządu Związku Pracodawców Stomatologii. Koncyliacyjny ton deklaracji towarzyszy twardym ocenom i tezom, które nie są łatwe także dla przedstawicieli samorządu lekarzy dentystów. Oczyszczeniu przedpola powinno służyć przede wszystkim wyjaśnienie nieścisłości, na które Piotr R. Grudziński wskazuje - analizując Pański komentarz dotyczący oświadczenia zarządu ZPS w sprawie uproszczonej procedury przyznawania prawa wykonywania zawodu lekarza osobom spoza UE.
Andrzej Cisło, wiceprezes NRL i przewodniczący Komisji Stomatologicznej NRL: Owszem, nazwałem Związek stowarzyszeniem. Postulowane „uproszczenie nostryfikacji" nazwałem „przyspieszoną nostryfikacją", ale głównym motywem było zaznaczenie , że Związek myli dwie procedury zupełnie od siebie odmienne. I to chyba tyle. Owszem przestrzegałem przed akceptacją „spadku cen" podczas, gdy Związek mówi o „spowolnieniu wzrostu cen". Zgódźmy się jednak, że w obliczu wyraźnie zaznaczonej ogólnej inflacji usprawiedliwianie projektu naboru lekarzy spoza UE chęcią „spowolnienia wzrostu cen" jest de facto generowaniem ich spadku, gdyż dochód - jako różnica pomiędzy przychodem a kosztami, jeśli ceny nie nadążą za inflacją - będzie spadał. Bez konkretnych wyliczeń (Związek dość sprytnie rzuca hasło bez konkretów) to rzeczywiście dywagacje semantyczne. Skoro w jednym miejscu mówi się o tym, że mamy ograniczony wpływ na koszty sprzętu i materiałów, a konsekwentnie zapowiada się efekt dotyczący kosztu świadczeń to jasne, że zmiana musi dotyczyć kosztu pracy lekarzy pracujących najemnie. A to już ma wpływ na cały rynek.
Za sprawą wskazanych przez ZPS statystyk Eurostatu, które miały dać argument za sprowadzeniem do Polski dużej grupy dentystów, padła nawet liczba 9 tys., powrócił spór o rzeczywistą liczbę zawodowo czynnych stomatologów.
Argumentacja Związku zahacza o różne wątki. Mamy ok. 40 tys. stomatologów. Według Związku wiarygodna jest liczba 13,5 tys. wykonujących zawód. Sugestię, że nie możemy się doliczyć 27 tys. stomatologów, co stanowi dwukrotność tych, którzy podobno wykonują zawód - należy zostawić ocenie Czytelników. Polska emigracja? Nie mamy danych o rzeczywistej emigracji polskich stomatologów, ale nie może ta liczba być wyższa od liczby wniosków, jakie do OIL złożyli lekarze, chcący otrzymać zaświadczenie o przepracowaniu 3 lat w ciągu ostatnich 5 lat wykonywania zawodu. A zaświadczenia takie okręgowe izby wydały łącznie 2764 stomatologom w ciągu 15 lat. I umówmy się, że szczyt tej migracji mamy za sobą.
"Twarde" dane ma też NFZ. Ostatnio otrzymaliśmy wiarygodną i pewną liczbę lekarzy dentystów zgłoszonych do wszelkich umów z Funduszem. To 14 630 stomatologów (na 7 tys. podmiotów). Samych praktyk stomatologicznych jest w naszych rejestrach 26 tys. Do tego podmioty lecznicze, w których poza NFZ pracuje zapewne więcej niż 1 lekarz.
Dalej, obserwujemy tendencję utrzymywania aktywności zawodowej po osiągnięciu wieku emerytalnego. To pewne, gdyż tacy lekarze, kiedy już rzeczywiście zakończą działalność, mają interes powiadomienia o tym izby, gdyż wówczas nie płacą składek. Sam Eurostat przyznaje, że dane ma z GUS, a GUS właśnie nam odpisał, że chce zmienić system pozyskiwania danych. Więc na gruncie różnych krzyżujących się metod analizy twierdzenie o niedostatecznej liczbie stomatologów w Polsce i operowanie tak drastycznie zniekształconymi danymi musi rodzić pytanie o rzeczywiste intencje.
Tymczasem ZPS argumentuje, że PWZ nie leczy, leczy lekarz. Padają też mocne słowa dotyczące funkcjonowania specjalizacji, dodatkowo pojawiło się pytanie o zasadność utrzymywania w obecnym kształcie leczenia stomatologicznego w ramach NFZ.
No właśnie, wypowiedź Pana Prezesa Grudzińskiego rozwija wiele wątków. Oczywiście , że śladowa liczba rezydentur to kompletne nieporozumienie. Ale, czy ktoś twierdzi inaczej? Czy pogodziliśmy się z tym? Nie dalej jak na ostatnim, kameralnym spotkaniu z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim (30 września) rozpocząłem referowanie spraw stomatologicznych nie od wyceny NFZ, a właśnie od pilnej konieczności wznowienia dyskusji o tym dlaczego to lekarze dentyści mają w Polsce mieć inne prawo do finansowania rozwoju zawodowego niż lekarze. Możemy powiedzieć, że nie każdy lekarz dentysta musi mieć specjalizację, ale każdy musi - szczególnie po studiach - uzyskać wsparcie w dojściu do profilu swej praktyki, który oczywiście nie musi być zdefiniowany raz na zawsze, ale drogę do samodzielności powinien wspierać system doskonalenia zawodowego.
Pacjenci nasi nie dlatego nie mają dostępu do publicznych specjalistycznych świadczeń, że trwale nie ma kto leczyć, tylko dlatego, że państwo w ramach koszyka nie finansuje tych świadczeń. I „import" specjalistów niczego tu nie poprawi. To, o co warto się bić, to porzucenie korelacji zapotrzebowania wojewodów na specjalistów w stomatologii z mapami potrzeb zdrowotnych, bo to zapotrzebowanie - jak wspomniałem - jest mizernie niskie i wynika z koszyka.
Imputowanie natomiast tym tysiącom pracujących z Funduszem lekarzom, że utrzymują się z „kreatywnego rozpisywania procedur" ociera się o pomówienie, o ile takim pomówieniem nie jest. Używając, jak w omawianym wywiadzie, zgrabnego porównania do pożaru i niemartwienia się o róże podeptane przy gaszeniu - trzeba pamiętać, że za każdą poważną zmianą mogą kryć się ludzkie losy. Na tym polega odpowiedzialna polityka.
Czy można doszukać się punktów, w których stanowiska NRL i ZPS są zbieżne?
Jeśli mówimy o liczbie stomatologów, jako o parametrze określającym rynek, to oczywiście nie oznacza, że bardzo rozproszony model praktyk lekarskich jest najbardziej efektywny. Już dziś widać inną tendencję - zakładania podmiotów opartych na pracy więcej niż jednego lekarza. Ale model ten kształtował się przez dekady, jest wynikiem splotu tak wielu czynników, że zmiany następować będą powoli.
Jak skwantyfikować problemy pacjentów. Czy bardziej doskwiera im wysoki koszt komercyjnych usług stomatologicznych, czy może daleko niewystarczająca podaż świadczeń, gwarantowanych w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego? Wymieszanie obu problemów grozi mylnymi wnioskami. Wydaje się, że oba zjawiska wymagają odrębnej diagnozy.
Nic nie wskazuje żeby polscy pacjenci cierpieli na dotkliwy brak możliwości skorzystania ze świadczeń stomatologicznych. Podstawową barierą jest bariera finansowa, wynikająca z bardzo anachronicznego i na żenująco niskim poziomie finansowania systemu ubezpieczenia zdrowotnego oraz naprawdę niskiej średniej wolnej kwoty budżetów rodzinnych, jaka pozostaje po odjęciu kosztów utrzymania.
W porównaniu do poziomu cen innych dóbr i usług, ceny usług stomatologicznych są relatywnie niewysokie (nasze Koleżanki często w dyskusjach porównują swoje ceny do cen obowiązujących w branży kosmetyczno - fryzjerskiej). Biorąc pod uwagę chociażby rangę rozwiązywanego w trakcie leczenia problemu, koszt uzupełnień protetycznych, czy leczenia zachowawczego – ceny w gabinecie stomatologicznym naprawdę nie powinny szokować.
Lekarze starają się nadążać za potrzebami pacjentów. Jak inaczej wytłumaczyć fakt tak rujnującego życie osobiste przyjmowania pacjentów do późnych godzin? Skąd wziął się potężny w naszej branży problem wypalenia zawodowego? Dość spojrzeć na liczbę gabinetów na ulicach dużych miast, na rosnącą agresywność reklam- to w dużo większym stopniu opisuje rynek niż przerzucanie się statystykami.
Punktów zbieżnych niewiele - o porozumienie będzie więc trudno. Źle to wróży naprawianiu systemu, w którym przyszło pracować lekarzom dentystom, a pacjentom - leczyć się.
W swoim komentarzu nie bez powodu zwróciłem uwagę, iż w szeregi ZPS weszli, choć oczywiście nie masowo, lekarze dentyści będący pracodawcami. Musimy więc traktować tę dyskusję jako dialog toczony jednak wewnątrz szeroko rozumianej korporacji.
Spójrzmy zresztą na korporacje zachodnie - dokumenty CED (Council of European Dentist) mówią o wariantach, w których przedstawiciele tzw. dental chains wchodzą w skład ciał samorządowych (w polskich realiach ustawowych jest to niemożliwe). Chcemy być strażnikiem pewnej elegancji w dyskusji, jak przystało na nobliwą grupę zawodową, domagającą się publicznego respektu. Jeśli czytam akapit mówiący, iż czas, aby „interes polskich pacjentów przedłożyć ponad [..] korporacyjny interes środowisk medycznych" to przychodzą mi na myśl same najgorsze skojarzenia. Jest to najgorszy i najbardziej agresywny ze wszystkich argumentów. Odwołuje się on do ekstremalnie populistycznej retoryki, wedle której każdemu niekorzystnemu dla siebie zjawisku można przypisać źródło tkwiące w sprzecznej z interesem publicznym obstrukcji bliżej nieopisanych, podejrzanych „sił korporacyjnych". Ta retoryka jest z założenia antylekarska, na co chcę zwrócić uwagę lekarzy- członków Związku.
Równie dobrze mógłbym sprowadzić całą argumentację Związku do prostej motywacji ugruntowania gwarancji czerpania zysku z pracy najemnej lekarzy. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Warto uświadomić Związkowi, że ich obecni rozmówcy, zasiadający przecież w rządzie, użyją kiedyś tej samej retoryki w sytuacjach o dużo bardziej podstawowym znaczeniu dla wykonywania zawodu lekarza.
Jesteśmy uważnymi obserwatorami zmian na rynku. Mamy świadomość zjawiska konsolidacji rynku, przejmowania praktyk przez sieci itd. Nie jesteśmy jednak super regulatorem, pewnych procesów nie powstrzymamy. Nie oznacza to jednak, że biernie przyglądać się będziemy niekorzystnym zmianom w relacjach lekarz - lekarz i pacjent - lekarz, naruszających ich sens i istotę. Nawet, gdyby pozornie zgodne były z ustawodawstwem. Ustawy, w przeciwieństwie do zasad deontologicznych, nie są wyryte w kamieniu.
Komentarze