• Polacy na własny rachunek leczą się stomatologicznie, wyręczając w tym względzie państwo
  • Duży popyt na usługi stomatologiczne, opłacane z kieszeni pacjenta, powoduje kłopot dla NFZ, który nie może znaleźć świadczeniodawców za mało konkurencyjne stawki
  • Czy większa liczba lekarzy dentystów doprowadziłaby do zatrzymania pandemii próchnicy wśród Polaków? 

Nie ma zainteresowania kontraktami stomatologicznymi 

2 mld zł, jakie NFZ przeznacza w ciągu roku na leczenie stomatologiczne to niewiele, bo wiadomo, że w tym samym czasie pięć – sześć razy więcej Polacy wydają na dentystę z własnej kieszeni.

Publiczny płatnik jasno stawia sprawę: dentyści nie są zainteresowani zawieraniem kontraktów. Niejednokrotnie konkursy muszą być unieważniane, bo na ogłoszone propozycje zawarcia kontraktów nie napływają żadne oferty. Pieniądze zatem są w systemie, tylko nie ma chętnych na ich podniesienie.

Praca poza NFZ. Duży popyt 

To prawda, bo za ciężką pracę oferowane są bardzo niekonkurencyjne stawki. Dlaczego tak jest? Szczęśliwie Polacy mają na tyle dużo pieniędzy i na tyle uświadomioną potrzebę posiadania zdrowych zębów, że bez problemu zagospodarowują tych lekarzy dentystów, którzy unikają pracy na podstawie umowy z NFZ. Pracy kiepsko płatnej i obciążonej ryzykiem uciążliwych kontroli. Nic więc dziwnego, że na realizowanie kontraktów nie ma zbyt dużo chętnych.

Więcej dentystów, niższe ceny? 

Sytuacja z pewnością przestałaby być tak korzystna dla lekarzy dentystów, gdyby było ich więcej. Jeden ze składników ceny określających wysokość rachunku u dentysty (praca lekarza) musiałaby wtedy być niżej kalkulowana, oczywiście z korzyścią  dla pacjentów.

Z drugiej strony więcej chętnych byłoby stomatologów zainteresowanych współpracą z NFZ (także z korzyścią dla pacjentów).

W końcu ucieszyliby się pracodawcy, którzy nie musieliby tak zapamiętale - jak obecnie - walczyć o każdą parę wykształconych rąk do pracy i proponować coraz to wyższe stawki za leczenie (ze stratą dla pacjentów).

Nierówny dostęp do dentysty

Czy w takim scenariuszu więcej byłoby lekarzy dentystów chętnych do pracy poza dużymi aglomeracjami, a więc tam gdzie jest mniej potencjalnych pacjentów, a pacjentów z zasobnym portfelem szczególnie niewielu? Pewnie nie. Na tzw. prowincji już teraz trudno jest się utrzymać właścicielowi gabinetu stomatologicznego pracującego „w ramach”, ale także „bez” kooperacji z NFZ.

Większa liczba lekarzy dentystów skutkowałaby większą liczbą gabinetów w dużych miastach. W efekcie na każdej ulicy byłyby nie dwa, a trzy, a może cztery gabinety. Przetrwałyby te najlepsze, niekoniecznie najtańsze. Także w stomatologii niewidzialna ręka rynku najsprawniej reguluje kwestie popytu i podaży.

Wielu chętnych do podjęcia studiów stomatologicznych 

Teraz podaż dentystów jest na tyle mała, że ogromna liczba maturzystów walczy każdego roku o tysiąc indeksów na wydziałach lekarsko – stomatologicznych, bo dobrze wiedzą, że po skończonych studiach będą mieli zawód przynoszący ponadstandardowe profity. Takie scenariusz nie będzie oczywiście udziałem wszystkich, ale wszyscy liczą, że nie będą musieli doświadczać losu kontraktowego dentysty, bez perspektywy lepiej płatnej pracy.

Tych, często przywoływanych 50 kandydatów na jedno miejsce, to także nadużycie, bo walcząc o swoje każdy przyszły dentysta zapisuje się na tylu listach oczekujących na przyjęcie, na ilu jest to możliwe (jest 10 uniwersytetów medycznych kształcących dentystów). W ten sposób tworzony jest sztuczny tłok, bo każdy chce zwiększyć swoje szanse na rozpoczęcie studiów stomatologicznych.

Szczęśliwie dla nich minister zdrowia nader oszczędnie gospodaruje miejscami na stomatologię, a to oznacza dla szczęśliwców, że po skończeniu trudnych studiów mają dużą szansę na założenie stabilnej praktyki lub otrzymanie dobrze płatnej pracy w jednej z wiodących lecznic.

Pandemia próchnicy. Co ma znaczenie? 

Co z pandemią próchnicy wśród Polaków? Przykłady płynące z wielu krajów przekonują, że to w jakim stanie jest zdrowie jamy ustnej nie zależy w pierwszej kolejności od liczby stomatologów. Ważna jest przede wszystkim spójna polityka profilaktyczna, a tej jak nie było, tak nie ma. Tak jak nie ma wystarczająco dużo publicznych pieniędzy przeznaczanych na leczenie stomatologiczne. Takich pieniędzy nie ma zresztą także w kieszeniach Polaków, dla których profilaktyka jest zbyt błahym powodem, aby przeznaczać na nią ciężko zarobione złotówki, leczenie to już całkiem co innego.

Brak specjalistów

Nawet gdyby pieniędzy w systemie było więcej i zostałyby lepiej zagospodarowane, to i tak nie mamy wystraczająco dużo wykształconych specjalistów, chociażby periodontologów, ortodontów, aby być pewnym, że ktoś w terminie liczonym w dniach, a nie w miesiącach przyjmie pacjenta, który szuka pomocy specjalisty.